Witam wszystkich,
Przepraszam, że dawno nic nie pisałam, ale obiecuję się poprawić. Dużo mam w ostatnim czasie na głowie, Julian choruje i trochę to zaniedbałam.
Dziś chcę Wam napisać, jak w fajny i pomysłowy sposób wykonać samemu zabawy dla dziecka. Julian ma 2 latka, ale już wcześniej się bawiliśmy w nasze "Fajne zabawy". Stąd tez tytuł, bo Julian tak te pomoce nazywa.
Żeby wykonać te zabawki edukacyjne potrzebny jest papier kolorowy, klej, taśma klejąca, tektura, wycinanki, ewentualnie drukarka. Koszt każdej z zabaw to maksymalnie 4 zł. A radość z użytkowania i moja i syna jest nieopisana. Za każdym razem kiedy coś dorzucę do naszej kolekcji musimy grać kilka razy pod rząd.
Na sam początek dopasowywanki:
1. Kolory i nazwy żywności.
Karty wydrukowałam i nakleiłam na tekturę, a później okleiłam bezbarwną taśmą. Zadaniem dziecka z porozsypywanych kart jest znaleźc dwie które do siebie pasują. Julian zawsze mówi nazwę danego pożywienia, oraz kolor w języku polskim i angielskim. (tak, tak kolory po angielsku mamy opanowane do perfekcji ). Obrazki pobrałam z angielskiego bloga o montesori a mąż przerobił napisy na polskie.
2. Czyj to cień?
Karty znalazłam w internecie i wydrukowałam. Nakleiłam na tekturę i okleiłam taśmą klejącą. Zadaniem dziecka jest dopasowanie zwierzątka i jego cienia.
3. Duże, większe, największe.
Na kolorowym papierze narysowałam autka (mogą być inne rzeczy, ale Julian jest fanem aut i to też go zacheciło), skleiłam poszczególne elementy. I fajna zabawa gotowa.
Zadaniem dziecka jest ułożenie aut od najmniejszego do najwiekszego, lub odwrotnie.
4. Ile kropek ma biedronka ?
Na kolorowym papierze wycięłam owale. Dokleiłam oczy, buzie i każdej biedronce inną ilość kropek. Zadanie polega na policzeniu kropek i ułożeniu biedronek od tej która ma ich najmniej do tej która ma ich najwięcej.
5. Na ryby, czyli jak łatwo zostać wędkarzem.
Na kolorowym papierze narysowałam rybki. Poprzypinałam do nich zszywki. Wędka została wykonana z kawałka drewna, druciku i magnesu.
Zadaniem dziecka jest wycelowanie w rybkę, i złowienie jej. Bez pomocy rąk. Co na początku nie jest wcale takie łatwe.
Wiem, że można kupić gotowe rybki, ale nasze podobają mi się bardziej :P
6. Pogoda - dopasowywanka.
Na kolorowym papierze wycięłam prostokątne karty na których nakleiłam różne rzeczy kojarzące sie z daną pogodą. (tak jak na rysunku).
Karty rozsypuję a zadaniem Juliana jest dopasować, rzeczy które kojarzą mu się ze śniegiem, deszczem i słoneczną pogodą ;)
Na dziś to tyle. Mam nadzieję, że kogoś zachęciłam do tego żeby samemu wykonywać różne pomoce edukacyjne i zabawki.
Do następnego razu.
Tym razem postaram się pisać częściej ;)
PS. Właśnie sami robimy robota, pochwalimy się niebawem.
Julianowo - blog o rodzicielstwie.
wtorek, 29 kwietnia 2014
czwartek, 27 marca 2014
Dzień w którym wszystko się zaczęło... czyli trudne dobrego początki ;)
Pamiętam ten dzień jak dziś. 19 marca 2012 r. na godzinę 15.00
mieliśmy stawić się w szpitalu do porodu. Poprzedniej nocy nie mogłam spać.
Ciężko było mi zebrać myśli. Z jednej strony, nie mogłam doczekać się tego
momentu, kiedy w końcu zobaczę moje dziecko.
Z drugiej jednak strony towarzyszył mi wielki strach przed operacją (bo
przecież cesarskie cięcie tym jest), przed komplikacjami (o których
przeczytałam 4 strony na Sali porodowej i bałam się jeszcze bardziej). Ale
najbardziej bałam się tego, czy uda mi się być dobrą mamą i czy będę miała ten
instynkt.
Oczywiście już o 14.30 byłam na miejscu, bo nie mam w
zwyczaju się spóźniać. Wchodząc do izby przyjęć miałam ochotę uciec. Dostałam
jednak duże wsparcie, więc było mi łatwiej. Chciałam, żeby „Julianowy” tatuś
był ze mną cały czas.
O 15.00 trafiliśmy do Sali porodowej. Była wspaniała. Sala
lawendowa – jak sama nazwa na to wskazuje, w pięknych fioletach – a w niej piłki,
drabinki, wanna z masażem. Wooow! Byłam
w ogromnym szoku! Do 20.00 czekaliśmy co z nami będzie dalej. Przyszedł nasz
lekarz i powiedział, że to już. Miałam tak wysoki poziom adrenaliny, że zaczęłam
się trząść. Pojechałam na salę operacyjną, dostałam znieczulenie zewnątrz
oponowe. Ale mimo to czułam, że coś mi robią. Uczucie dziwne i nikomu nie
polecam. Zresztą, samego cesarskiego cięcia też. Do dziś mam wyrzuty, że Julian
nie przyszedł na świat w sposób naturalny. Mitem jest to co mówią na temat CC
(cesarskiego cięcia), że CC to nic wielkiego i nic nie boli. Sam poród nie
boli, ale to co się dzieje później jest straszne.
Wyjęli Juliana. Zabrali go powycierać, a On tak płakał.
Miałam ochotę wstać i biec do niego. Pokazali mi go na chwilę i zabrali do
taty. A ja musiałam czekać. Leżałam i płakałam. Chciałam go mieć przy sobie cały
czas. Chciałam go nakarmić. Prosiłam, ale mówili, że dziś nie ma mowy. Mam
leżeć i nawet nie podnosić głowy, bo narobię sobie szkody.
Przewieźli mnie do innej sali. Było późno, ale pozwolili na
widzenie. Nawet nie pamiętałam do końca, jak wygląda mój syn. Byłam w szoku.
Powiedzieli tylko: „Zdrowy, 10 punktów, 56 cm i 3530g. Wszystko w porządku,
śpi.” Dostałam jego zdjęcie od
„Julianowego” taty na telefon. Oglądałam je całą noc. Była prawie 22.00 i
musiałam zostać sama. Ale ja wcale nie chciałam być sama. Chciałam mojego
synka. Żeby czas minął szybciej, dzwoniłam do najbliższych. Dali mi kroplówki
żebym wreszcie poszła spać ( i zasnęłam po drugiej dawce relanium) i przestała płakać. Wstałam o 5.00 rano i wołałam
pielęgniarki żeby mnie zabrały do Juliana. Mówili, że nie mogę jeszcze.
Przyjdzie lekarz, zobaczymy co dalej. A ja ciągle nie mogłam powstrzymać
płaczu. Chciałam go tulić, całować, oglądać.
Od 9.00 krzyczałam na wszystkich, że ja muszę już wstać. Zgodzili
się, skoro jestem taka uparta... I wtedy przeżyłam kolejny szok. Ledwo szłam. Szurałam
nogami. Nie mogłam się wyprostować. Bolało, okropnie bolało. Szew ciągnął.
Czułam się jak 70-cio letnia staruszka i chyba nawet tak wyglądałam. Nie mogłam
nic zrobić. Ale w zaparte szłam dalej, musiałam nakarmić Juliana. Przecież On
był głodny. Ściągnęłam męża z pracy. Pomyślałam, że może jego posłuchają. Przyjechał.
Wziął wózek, bo w życiu nie doszła bym na tę salę dla noworodków sama.
Pojechałam. Zobaczyłam Juliana, tak już w pełni świadomie (bo jednak przy tym
znieczuleniu i nadmiarze emocji niewiele pamiętałam, znałam go ze zdjęcia w
komórce). I to był ten najpiękniejszy moment w życiu. Byłam mamą i tuliłam
mojego małego syna. Chwila którą zawsze będę przeżywać, wspominać i przy niej
się wzruszać. I od tego momentu rozpoczęło się moje prawdziwe macierzyństwo.
Rozpoczęliśmy też NASZĄ DROGĘ MLECZNĄ która trwała kolejne 22 miesiące…
Do usłyszenia ! Cieszę się niezmiernie jeżeli ktoś czyta te
moje wypociny…
niedziela, 16 marca 2014
O książkach, których się nie czyta. O książkach, które zbliżają...
Na wstępie chciałabym przeprosić za moją nieobecność. Spowodowane jest to wieloma zawirowaniami i komplikacjami w moim życiu. Wciąż mam niewiele czasu, ale pisanie sprawia mi radość ( mam nadzieje, że komuś też czytanie tego ) więc będę częściej się tu wypowiadać.
Tym razem recenzja. Chyba nawet zbiorowa. Bywam w księgarniach często i wypatruję perełek, które za jakiś czas dołączam do naszej sporej już kolekcji książek. I za każdym razem irytuje mnie wiele książek, z okropnymi ilustracjami bądź nic nie niosącą treścią. I z tego miejsca chce wam pokazać Nasze ukochane książki. A i każdy odwiedzający Nas się w nich zakochuje. To ksiązki, które powodują że musimy na chwilę usiąść i uruchomić wyobraźnie. By przekazać dziecku jak wiele możemy sami stworzyć w naszych głowach. Te książki są geniuszem, są czymś co łączy pokolenia.
Po pierwsze "Na budowie" i "Auta" wydawnictwa Babaryba. To rarytas dla fanów motoryzacji i samochodów. A więc dla mojego syna, który kocha "samosiuty". Bohaterami książki są zwierzęta, które wcielają się w ludzkie role, a jakie są ich historie zależy od nas. To my je tworzymy inspirując się obrazkami, które są niezwykle piękne i kolorowe. Jak dla Nas strzał w dziesiątkę, codziennie wracamy do tych pozycji. W doskonały sposób możemy ćwiczyć wzrok i spostrzegawczość dziecka, prosząc aby wskazało wybraną przez nas postać, pojazd lub przedmiot. A pytając o nazwy poszczególnych elementów możemy ćwiczyć słownictwo i mowę malucha.
Tym razem recenzja. Chyba nawet zbiorowa. Bywam w księgarniach często i wypatruję perełek, które za jakiś czas dołączam do naszej sporej już kolekcji książek. I za każdym razem irytuje mnie wiele książek, z okropnymi ilustracjami bądź nic nie niosącą treścią. I z tego miejsca chce wam pokazać Nasze ukochane książki. A i każdy odwiedzający Nas się w nich zakochuje. To ksiązki, które powodują że musimy na chwilę usiąść i uruchomić wyobraźnie. By przekazać dziecku jak wiele możemy sami stworzyć w naszych głowach. Te książki są geniuszem, są czymś co łączy pokolenia.
Po pierwsze "Na budowie" i "Auta" wydawnictwa Babaryba. To rarytas dla fanów motoryzacji i samochodów. A więc dla mojego syna, który kocha "samosiuty". Bohaterami książki są zwierzęta, które wcielają się w ludzkie role, a jakie są ich historie zależy od nas. To my je tworzymy inspirując się obrazkami, które są niezwykle piękne i kolorowe. Jak dla Nas strzał w dziesiątkę, codziennie wracamy do tych pozycji. W doskonały sposób możemy ćwiczyć wzrok i spostrzegawczość dziecka, prosząc aby wskazało wybraną przez nas postać, pojazd lub przedmiot. A pytając o nazwy poszczególnych elementów możemy ćwiczyć słownictwo i mowę malucha.
Kolejne pozycje to 3 książki wydawnictwa Dwie Siostry. A mianowicie Miasteczko Mamoko. Zabawa z dzieckiem polega dokładanie na tym samym, na tworzeniu i opowiadaniu historii. A w przyszłości to zapewne dziecko będzie nam przedstawiać wspaniale przygody bohaterów. Zaletą wszystkich pokazywanych książek jest to, że mają sztywne strony i nadają się już dla najmłodszych dzieciaków. Chociaż te zupełnie malutkie mogą mieć problem ze skupieniem przy takiej ilości szczegółów. W tej serii bohaterami są również zwierzęta. Z tą różnicą, że każda z części przestawia inny okres historyczny. "Dawno temu w Mamoko" pokazuje nam czasy starożytność, "Miasteczko Mamoko" to współczesność. Ostatnia część "Mamoko 3000" pokazuje świat, jakiego możemy się spodziewać za kilkadziesiąt lat.
"Miasteczko Mamoko"
"Dawno temu w Mamoko"
"Mamoko 3000"
Ostatnimi z tego typu książek, które mamy to "Na ulicy czereśniowej". Tym razem bohaterami są ludzie. A każda z części opisuję inną porę roku. Wiosną wszystko zieleni się i budzi do życia, latem możemy zbierać dojrzałe czereśnie i wypoczywać w ogrodach. Jesień to czas zbiorów i przygotowań do zimy. Z kolei zima to czas zabaw na śniegu, oraz moment w którym przyroda odpoczywa a nasze drzewa zgubiły liście. W tej serii zaletą jest możliwość pokazania dziecku różnić pomiędzy poszczególnymi porami roku.
Mam nadzieje, że są tacy którzy wytrwali do końca i taki których coś zainteresowało. Najbardziej ucieszy mnie to, gdy ktoś myśląc o prezentach dla dzieci sięgnie po którąś z tych pozycji. Zgodnie z obietnicą postaram się pisać częściej. W środę Julian, obchodzi drugie urodziny już z tej okazji mam uszykowany post. Chciałabym, żebyście powiedzieli o czym chcecie czytać.
Do zobaczenia niebawem.
piątek, 21 lutego 2014
Od czegoś trzeba tu zacząć ;)
Bycie mamą to najtrudniejsza ale i zarazem najpiękniejsza
rzecz z jaką przyszło mi się zmierzyć w życiu. Nie było ani jednego momentu w tym okresie
kiedy bym tego żałowała. Ten czas to najwspanialsze chwile w moim życiu,
których nie zamienię na nic innego. Kilkukrotnie słyszałam, że tracę młodość
będąc młodą mamą. Nie zgodzę się z
tym. Zyskałam coś czego nie da się opisać.
Macierzyństwo to wyzwanie dające każdego dnia wiele radości. Jeden uśmiech syna
wynagradza mi wszystko.
Mamą jestem od prawie 3 lat. Od momentu kiedy się
dowiedziałam, że nią zostanę zaangażowałam się w to bardzo mocno. W czasie ciąży na jej temat czytałam wiele
książek, blogów, gazet. Szukałam odpowiedzi na pytania: jak być dobrą mamą? co dla mojego dziecka
będzie dobre?
Boli mnie, jak wiele jest informacji dla mam, które wcale
nie mają pomóc im, tylko wielkim koncernom i producentom w wykonaniu ich
rocznego planu. Wiele „pomocnych” artykułów to sponsorowany bełkot, który mydli
oczy kobietom. Większość z nich widząc, że jakiś artykuł pisze lekarz,
neonatolog czy psycholog sądzi, że ma rację, że to przecież specjalista i na
pewno chce dobrze im doradzić. Niestety, większość artykułów pisze się dla
pieniędzy, a nie z chęci pomocy.
Wiele informacji szukałam zatem sama. Większość moich
decyzji wychowawczych, czy nawet dotyczących zakupów dla Juliana (od jedzenia
począwszy do zabawek włącznie), jest bardzo analizowana. Czytam etykiety,
kupuję dobre produkty jak najmniej przetworzone. Wiem, że popełniam jeszcze błędy, ale dążę do
tego by było ich jak najmniej.
Macierzyństwo to całe moje życie, można powiedzieć hobby.
Coś ,co pochłania mnie bez końca. Tu chcę pomóc mamom, które spotykają się z
problemami, opowiedzieć po części naszą
historię, nasze trudne momenty, chwile, kiedy miałam dużo zwątpienia w swoje
decyzje, czy są słuszne? czy na pewno robię dobrze? czy to właściwy wybór? Nie
raz byłam krytykowana, czy to przez społeczeństwo czy lekarzy, ale mój syn
niedługo kończy 2 lata i nie ucierpiał na moich wyborach ani razu. Wręcz
przeciwnie – myślę, że postawienie się niektórym „autorytetom” i działanie
zgodnie ze swoim „JA” dało nam ( mi i mojemu synkowi) wiele dobrego.
Nie zawsze wszystko przychodziło łatwo. Mieliśmy wiele
ciężkich momentów i tyle samo trudnych wyborów. Ale moim zdaniem,
najważniejszym jest wychowywanie dziecka zgodnie ze swoim sumieniem i z tym, co
podpowiada nam serce i rozum. Oczywiście bez krzywdzenia dziecka, bo żaden
rodzic chyba tego by nie chciał. Zdarzały
się też chwile załamania, zastanowienia, szczególnie jeżeli chodzi o „NASZE”
karmienie piersią. Ten czas był równie ważny dla mnie, jak i dla mojego syna.
O tym wszystkim napiszę wkrótce. W wolnej chwili… a tej mam
stosunkowo mało, bo jestem mamą studiującą dziennie. Mamą zaangażowaną, która
nie chce by dziecko zajęło się same sobą. Mamą, która oddaje dziecku całą
siebie i cały swój czas, po to by zadbać o „NASZE” dobre i niesamowicie bliskie
relacje...
Subskrybuj:
Posty (Atom)