Julianowo - blog o rodzicielstwie.

Julianowo - blog o rodzicielstwie.

czwartek, 27 marca 2014

Dzień w którym wszystko się zaczęło... czyli trudne dobrego początki ;)

Pamiętam ten dzień jak dziś. 19 marca 2012 r. na godzinę 15.00 mieliśmy stawić się w szpitalu do porodu. Poprzedniej nocy nie mogłam spać. Ciężko było mi zebrać myśli. Z jednej strony, nie mogłam doczekać się tego momentu, kiedy w końcu zobaczę moje dziecko.  Z drugiej jednak strony towarzyszył mi wielki strach przed operacją (bo przecież cesarskie cięcie tym jest), przed komplikacjami (o których przeczytałam 4 strony na Sali porodowej i bałam się jeszcze bardziej). Ale najbardziej bałam się tego, czy uda mi się być dobrą mamą i czy będę miała ten instynkt.

Oczywiście już o 14.30 byłam na miejscu, bo nie mam w zwyczaju się spóźniać. Wchodząc do izby przyjęć miałam ochotę uciec. Dostałam jednak duże wsparcie, więc było mi łatwiej. Chciałam, żeby „Julianowy” tatuś był ze mną cały czas.

O 15.00 trafiliśmy do Sali porodowej. Była wspaniała. Sala lawendowa – jak sama nazwa na to wskazuje, w pięknych fioletach – a w niej piłki, drabinki, wanna z masażem.  Wooow! Byłam w ogromnym szoku! Do 20.00 czekaliśmy co z nami będzie dalej. Przyszedł nasz lekarz i powiedział, że to już. Miałam tak wysoki poziom adrenaliny, że zaczęłam się trząść. Pojechałam na salę operacyjną, dostałam znieczulenie zewnątrz oponowe. Ale mimo to czułam, że coś mi robią. Uczucie dziwne i nikomu nie polecam. Zresztą, samego cesarskiego cięcia też. Do dziś mam wyrzuty, że Julian nie przyszedł na świat w sposób naturalny. Mitem jest to co mówią na temat CC (cesarskiego cięcia), że CC to nic wielkiego i nic nie boli. Sam poród nie boli, ale to co się dzieje później jest straszne.

Wyjęli Juliana. Zabrali go powycierać, a On tak płakał. Miałam ochotę wstać i biec do niego. Pokazali mi go na chwilę i zabrali do taty. A ja musiałam czekać. Leżałam i płakałam. Chciałam go mieć przy sobie cały czas. Chciałam go nakarmić. Prosiłam, ale mówili, że dziś nie ma mowy. Mam leżeć i nawet nie podnosić głowy, bo narobię sobie szkody.

Przewieźli mnie do innej sali. Było późno, ale pozwolili na widzenie. Nawet nie pamiętałam do końca, jak wygląda mój syn. Byłam w szoku. Powiedzieli tylko: „Zdrowy, 10 punktów, 56 cm i 3530g. Wszystko w porządku, śpi.”  Dostałam jego zdjęcie od „Julianowego” taty na telefon. Oglądałam je całą noc. Była prawie 22.00 i musiałam zostać sama. Ale ja wcale nie chciałam być sama. Chciałam mojego synka. Żeby czas minął szybciej, dzwoniłam do najbliższych. Dali mi kroplówki żebym wreszcie poszła spać ( i zasnęłam po drugiej dawce relanium) i przestała płakać. Wstałam o 5.00 rano i wołałam pielęgniarki żeby mnie zabrały do Juliana. Mówili, że nie mogę jeszcze. Przyjdzie lekarz, zobaczymy co dalej. A ja ciągle nie mogłam powstrzymać płaczu. Chciałam go tulić, całować, oglądać.

Od 9.00 krzyczałam na wszystkich, że ja muszę już wstać. Zgodzili się, skoro jestem taka uparta... I wtedy przeżyłam kolejny szok. Ledwo szłam. Szurałam nogami. Nie mogłam się wyprostować. Bolało, okropnie bolało. Szew ciągnął. Czułam się jak 70-cio letnia staruszka i chyba nawet tak wyglądałam. Nie mogłam nic zrobić. Ale w zaparte szłam dalej, musiałam nakarmić Juliana. Przecież On był głodny. Ściągnęłam męża z pracy. Pomyślałam, że może jego posłuchają. Przyjechał. Wziął wózek, bo w życiu nie doszła bym na tę salę dla noworodków sama. Pojechałam. Zobaczyłam Juliana, tak już w pełni świadomie (bo jednak przy tym znieczuleniu i nadmiarze emocji niewiele pamiętałam, znałam go ze zdjęcia w komórce). I to był ten najpiękniejszy moment w życiu. Byłam mamą i tuliłam mojego małego syna. Chwila którą zawsze będę przeżywać, wspominać i przy niej się wzruszać. I od tego momentu rozpoczęło się moje prawdziwe macierzyństwo. Rozpoczęliśmy też NASZĄ DROGĘ MLECZNĄ która trwała kolejne 22 miesiące…

Do usłyszenia ! Cieszę się niezmiernie jeżeli ktoś czyta te moje wypociny…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz